Czwarty weekend listopada miał być jednym z ważniejszych w triathlonowej karierze Kacpra Stępniaka, zawodnika GVT BMC 3SOFT Świebodzice. I tak było – jego debiut na pełnym dystansie podczas IRONMAN Israel zapisał się jako najszybszy w polskiej historii.
Nie zdążyło wybić południe w poniedziałkowy dzień 21 listopada, kiedy ja i Kacper wylądowaliśmy w Tel Avivie. Pozostało pokonać już jedynie 130 km do Tyberiady, miejsca, które za cztery dni miało stać się areną zmagań pierwszych w historii marki z kropką nad „m” Mistrzostw Środkowego Wschodu na pełnym dystansie.
I w praktyce, i w teorii więc oznaczało to, że piątek zapisze się na kartach historii nie tylko w Kacpra karierze, lecz także samego IRONMANa. Pikanterii dodał fakt, że na listach startowych PRO mężczyzn widniały jedne z największych nazwisk w świecie triathlonu. Zarówno sami uczestnicy, jak i organizatorzy zgodnie twierdzili, że stawka jest najmocniejszą i najliczniejszą, jaka kiedykolwiek stawi się na linii startu poza mistrzostwami świata na Hawajach.
Chciałoby się więc rzec, że wszystkie znaki wskazywały na to, że będzie to niezapomniany wyścig. I tak też było. A zaczęło się już od tych z samego nieba, które zaczęły dawać o sobie znać w nocy poprzedzającej dzień startu.
Izraelska depresja tłem debiutu podczas IRONMAN Israel
Zacznijmy jednak od narysowania tła triathlonowych wydarzeń. Tybieriada leży ponad 200 metrów poniżej poziomu morza nad Jeziorem Galilejskim. To właśnie tam do sportowej walki stanąć miało około 2 tysiące triathlonistów z różnych części świata. Okolica znana jest z bogatej religijnej historii i to w tym miejscu stawiano pierwsze fundamenty chcrześcijaństwa.
Turyści przyjeżdżający tam z zachodu mogą być zaskoczeni bijącym w oczy kontrastem. Izrael należy do grona droższych państw, jednak tamtejszy poziom życia zaskakuje. Przynajmniej w miejscach kwalifikowanych jako turystyczne, takich jak Galilea właśnie.
Z jednej strony niesamowity krajobraz, który tworzą wody znanego i dużego jeziora otoczonego z niemal wszystkich stron dużymi wzgórzami. A z drugiej – centrum miasta z brudnymi ulicami i bardzo zaniedbanymi budynkami. Patrząc na skromne przedszkola, do których lokalni mieszkańcy zaprowadzali swoje dzieci, nie można było uwierzyć, że pozostawiają je w takich warunkach.
Tyberiadzka sceneria bardziej przywodziła na myśl kraje Ameryki Południowej niż rozwinięte gospodarczo państwo. Nie można jednak zaprzeczyć temu, że tamtejsza kultura jest niezwykle interesująca i tak różniąca się od europejskiej, co widać już na pierwszy rzut oka na samym lotnisku.
W piankach czy bez? Oto jest pytanie
Start obydwu dystansów imprezy IRONMAN Israel (połówka, pełny) zaplanowano na piątek rano, ponieważ od godziny 13 tego dnia i całą sobotę celebruje się szabat (żydowski dzień wypoczynku). Dosłownie wszystko: sklepy, restauracje, stacje paliw itd., jest wówczas zamknięte.
Od tygodnia monitorowaliśmy prognozy pogody i spodziewaliśmy się, że tego dnia warunki mogą nie rozpieszczać. Mój optymizm, który wbrew wszystkiemu liczył na czyste niebo, zmyły jednak urwania chmury, które pojawiły się w nocy przed startem. Na szczęście przyzwoita temperatura pozwoliła kibicom stać na posterunku i wyczekiwać sygnału oznajmiającego początek wyczekiwanej przez wszystkich rywalizacji. Kacper był lekko poddenerwowany, ale i podekscytowany tym, że już dzisiaj powalczy o swój pierwszy tytuł człowieka z żelaza w takiej mocnej stawce.
Pozostała jeszcze jedna kwestia – co z pływaniem? Temperatura wody w jeziorze oscylowała w przepisowych granicach (nawet nieco powyżej non wetsuit). Sędziowie swoją decyzję podjęli na podstawie szybkiego przepytania PROsów: „Macie ze sobą pianki? Tak? A więc pływanie w piankach!”
Kiedy kluczowa kwestia została rozstrzygnięta, pozostała już tylko rozgrzewka i odliczanie czasu do startu. Punktualnie o godzinie 6:15 do Jeziora Galilejskiego wskoczyli mężczyźni PRO ścigający się na dystansie pełnym. Do przepłynięcia było 3,8 km podzielone na dwie pętle z wyjściem australijskim. To była najłatwiejsza część wyścigu dla Kacpra i miał on za zadanie pokonać ją jak najmniejszym kosztem energii.
Pomimo dość szalonego pierwszego kilometra, tempo uspokoiło się i Kacper znalazł swoje miejsce w drugiej grupie, która po pierwszej pętli miała 44 sekundy sekund straty do prowadzących dwóch zawodników. Po wyjściu z wody i udając się już w kierunku T1, przewaga ta wzrosła dwukrotnie i goniący liderów zawodnicy mieli do nadrobienia 90 sekund.

Deszcz, wiatr, słońce i tak ponad 8 godzin na trasie
W trakcie pływania deszcz postanowił dać wszystkim chwilę na przeschnięcie i przestał padać. Kiedy więc Kacper wraz z Patrickiem Lange jako pierwsi z goniących wyjechali na trasę kolarską, powoli i nieśmiało zaczęło przebijać się słońce.
Od tego momentu miałam 90 km przerwy i szacowałam, że tym, którzy powinni jako pierwsi pojawić się na nawrocie na drugą pętlę, zajmie to nieco ponad 2 godziny. Poprowadzona wzdłuż Jeziora Galilejskiego trasa kolarska (45 km w tę i z powrotem) była pofałdowana i dynamiczna, więc wedle zapewnień Kacpra, który zrobił tam wcześniej rekonesans, wiedziałam, że najmocniejsi kolarze będą mieli dobre warunki, by się porządnie rozkręcić.
Korzystając z okazji, słońca i ciepłej wody w jeziorze sama wskoczyłam na krótkie rozpływanie, co nie było jednak takie proste. W Tyberiadzie trudno jest znaleźć plażę bez zakazu pływania. Po przejściu około 3 km nie znalazłam żadnej takiej, więc zaryzykowałam, gdyż nie miałam już zbyt wiele czasu i weszłam tam, gdzie znalazłam zejście do wody.
Dokładnie po 2:02 i połowie kolarskiego dystansu pojawił się Robert Kallin, którego po nawrotce dojechała grupa 10 zawodników. Był w niej i Kacper, który o mały włos przez problem z włożeniem bidonu ze strefy żywienia nie zostałby z tyłu i odpadłby od grupy. Te kilka sekund musiało mi wystarczyć – pozostało czekać ponad kolejne dwie godziny na ich powrót do miasta i zejście na bieg.

Za chwilę pierwszy maraton!
W tym czasie pogoda ponownie zaczęła kaprysić. Po drugiej stronie jeziora zaczęło padać, a potem zerwał się bardzo mocny wiatr, który zaczął przewracać samotnie stojące barierki. Bez dostępu do internetu nie mogłam sprawdzić na Trackerze, jak wygląda sytuacja na trasie, więc liczyłam na to, że Kacper nie jedzie sam i nie musi walczyć z tym dość istotnym utrudnieniem.
Kilkanaście minut przed pojawieniem się czołówki nad naszymi głowami ponownie zebrały się ciemne chmury i lekko siąpiący deszczyk zamienił się w mocniejszą ulewę. W międzyczasie cudem udało mi się zdążyć ogarnąć specjalną kartę umożliwiającą zakup biletów w środkach komunikacji publicznej (bez niej lub specjalnej aplikacji w Izraelu nie uda wam się zakupić biletu, więc to od niej zależał nasz dojazd na lotnisko), miałam czas do godziny 13 przed rozpoczęciem szabatu lub w moim przypadku jeszcze wcześniej, do zejścia Kacpra z roweru.
Kacper z roweru zszedł na 10. pozycji i tracił do prowadzącego Kallina 9’07”. Po wyścigu relacjonował, że w część kolarska była dla niego dużym zaskoczeniem. Nie było równego tempa, a rwanie i dynamiczna jazda. Energetycznie w pewnym momencie miał również duży zjazd, jednak organizm ponownie wystrzelił, co pozwoliło mu utrzymać grupę do około 165 km. Później jednak postanowił nieco odpuścić i przygotować nogi na czekający na niego pierwszy w życiu maraton.
Debiut na IRONMAN Israel zaskakującą sinusoidą
Jak sam po starcie przyznał, siadając w T2 i ubierając buty do biegania myślał tylko o tym, że nie da rady przebiec 42,2 km. Pierwsze kroki jednak, a polem kolejne kilometry były dla Kacpra przyjemnym zaskoczeniem. Okazało się, że nogi same go niosą, a zegarek wskazuje tempo tempo poniżej 3’50”. Pozostało więc liczyć na to, że będzie tak przez cztery pętle biegu, które na marginesie były naprawdę wymagającą trasą, biorąc pod uwagę przejechane już 180 km.
Wszystko było szło gładko mniej więcej do połowy dystansu, gdzie jego jelita zaczęły się buntować i niezbędna była wizyta w toi toiu. Od tej pory tempo i samopoczucie zaczęło ostro pikować w dół. Organizm przestał przyswajać węglowodany. Na widok żeli Kacper dostawał odruchów wymiotnych. Pozostało mu jedzenie paluszków i popijać je colą na każdym kolejnym bufecie.
W międzyczasie sytuacja na poprzednie ulegała diametrycznym zmianom. Patrick Lange biegnący wraz Gregorym Barnaby narzucili od samego początku niesamowite tempo i odrabiali szybko straty do słabnącego z każdym kilometrem Kallina. Zwalniali również m.in. Sebastian Kinle czy Florian Angert. Zaczęła się więc najciekawsza dla kibiców, a najmniej przyjemna dla zawodników część wyścigu.
Jakby na złość wymęczonym triathlonistom, którzy zaczęli zbliżać się w kierunku mety, słońce chowało się za chmury i zaczął padać deszcz. Widziałam już, że moja część roboty została wykonana i nic więcej nie jestem w stanie pomóc – Kacprowi pozostały ostatnie kilometry, więc poszłam do strefy mety.

„Jesteś człowiekiem z żelaza”
Zwycięzcą został Patrick Lange (7:42’00”), który dzięki swojemu fenomenalnemu biegu ustanowił nowy rekord IRONMANa (2:30’32”). Podium uzupełnili kolejno Daniel Baekkegard (7:43’40”) oraz Gregory Barnaby (7:47’02”).
Kacper w swoim debiucie na dystansie pełnym zajął 11. miejsce z czasem 8:05’36”. Na mecie niestety nie usłyszał słynnego: „You’re an Ironman”, co jednak nie stanęło na przeszkodzie, by wzruszył się na widok zasłużonego medalu. 😉
Bardzo przykrym zaskoczeniem, jeśli chodzi o stronę organizacyjną imprezy, była strefa finiszera IRONMAN Israel. Nie było tam ani miejsca, by na chwilę przysiąść i złapać oddech, ani praktycznie nic do jedzenia. Gdy udało mi się podkraść krzesło dla Kacpra, a on poprosił mnie, bym przyniosła mu kawałek pizzy, nie wiedziałam, jak mam powiedzieć mu, że jedyne, co mogę mu zaoferować to… trochę zupy lub herbata.
Co prawda nie mamy aż tak bogatego doświadczenia w startach IRONMAN, jednak ten był najgorzej zorganizowaną imprezą, na jakiej byliśmy. Potwierdzają to zgodnie wszyscy, z którymi udało nam się porozmawiać po starcie.
Do nielicznych plusów na pewno zaliczę zabezpieczenie trasy. Wygrodzona barierkami była większość część trasy biegowej oraz początek trasy kolarskiej. Do tego co kilka kroków stali ochroniarze. Więcej niestety trudno się doszukać. Doskonale i dyplomatycznie zawody te podsumował Patrick Lange zapytany o opinię podczas bankietu rozdania nagród dzień później:
– To niesamowita sprawa, że zawody rozgrywane są w miejscach takich jak Izrael. Pozwala to na poznanie innej kultury, nowych osób. Sport pozwala zbliżać ludzi.
Dla ciekawskich – pełne wyniki znajdziecie na stronie IRONMAN Israel.
P.S. Jeśli kiedykolwiek zdecydujecie się wystartować w Izraelu, pamiętajcie, by w dniu powrotu do kraju wyruszyć na lotnisko przynajmniej z kilkugodzinnym wyprzedzeniem. My mając 130 km na lotnisko ledwo zdążyliśmy, wsiadając do autobusu 6 godzin przed wylotem (ogromne korki oraz restrykcyjne kontrole na lotnisku).